sobota, 28 stycznia 2012

Fotograficznie.

Dzisiejszy post poświęcam mojemu hobby, a może to już pasja? może miłość? W każdym bądź razie temu co robić lubię i od czasu do czasu robię.
 Fotografią zainteresowałem się dość dawno temu, o ile mnie pamięć nie zawodzi, to tak z 15 lat będzie od kiedy miałem w rekach swój pierwszy aparat. Wtedy jeszcze analog, a moja wiedza o fotografii była taka, że nie miałem właściwie pojęcia jak robić zdjęcia. Wówczas polegałem na automatyce jaką oferowała mi moja Minolta Dynax. Na samym początku fotografowałem wszystko, dosłownie wszystko, kamienie, krzaki, koty, psy, ludzi... i..i..i. Wraz z wiekiem moim i mojego aparatu, zaczynałem segregować obiekty moich fascynacji, krąg fotograficznych "zwierzyn" na które polowałem z obiektywem zaczął się zawężać. Moje zdjęcia zaczynały odrobinę dojrzewać, były bardziej przemyślane i świadome. Przy analogu trzeba było kupić kliszę, później to trzeba było wywołać, co niosło za sobą koszty, jeszcze dziś można spotkać zagorzałych ANALOGOWCÓW, choć pewnie większość fotografów robi zdjęcia "cyfrówkami". Jest wielu którzy twierdzą że żadna cyfrówka nie odda takiego klimatu jak analog, i pewnie mają rację tylko że większość "oglądaczy" nie zwraca uwagi na plastykę zdjęć, ziarno i inne detale które w szczególności wyróżniają fotografię analogową od cyfrowej. Sam czasami podglądając analogowych "onanistów", zastanawiam się czy ich zachwyty mają sens. Im dłużej ich śledzę tym częściej łapię się na tym że potrafię dostrzec różnice o których piszą. Może i ja kiedyś dojrzeję do tego by ponownie przejść na analoga, teraz jednak jestem wierny cyfrowemu światu fotografii.  
W dobie wszędobylskich cyfrówek ludzie nie zastanawiają się jak będzie wyglądała ich fotografia, bo przecież mozna zawsze użyć przycisku DELETE, lub ikonkę KOSZA. Ja jednak staram się oszczędzać swoją migawkę, i zanim przystąpię do zadania troszkę nad nim dumam. Zastanawiam się nad tym jak chciałbym aby zdjęcie finalne wyglądało, jak ująć aby zainteresować widza, jak ukryć mankamenty urody, jak oddać klimat danej chwili. Czasami jest tak że jak nie wyjdzie mi pierwsze zdjęcie to zwyczajnie odstawiam aparat na kilka dni, bo wiem że kolejne ujęcia będą równie kiepskie. Niekiedy jednak pod wpływem chwili i impulsu udaje mi się ustrzelić coś co mi się podoba. Gdzieś kiedyś czytałem, chyba  książkę  Johnego Hadgecoe, gdzie pisał że jeżeli na tysiąc zrobionych zdjęć choć jedno będzie ci się podobało to znaczy że sesja się udała. Otóż coraz krytyczniej podchodzę to swojej "tfurczości", każda sesja przechodzi ostrą selekcję, czasami bywa tak że wracam do zdjęć po kilku dniach, aby ponownie ocenić czy aby to co wybrałem działa nadal na moje zmysły estetyczne.

Z tej sesji np. spodobały mi się aż dwa ujęcia:), i tylko tym poświęciłem chwilę na obróbkę



 No może starczy tych wywodów, bo Was zanudzę. Ostanio odwiedziła mnie moja 12 letnia chrześniaczka, rezolutna, wesoła i bardzo rozgadana nastolatka ADA:), i postanowiliśmy zrobić kilka zdjęć, szybko ją wystylizowaliśmy wraz z żoną. Chciałem aby zdjęcia były nie co romantyczne, lekkie, i żeby pokazywały troszkę inną stronę tej fajnej "małolaty":)










Kto by pomyślał że Ada już tak wyrosła, a jeszcze nie dawno chodziła w swoich papuciach, z kitką na czubku swojej małej główki i mówiła że jest królewną. Teraz już mała dama, która musi uwierzyć w siebie i porzucić wszelkie wątpliwości odnośnie swojej urody. Dodajmy jej otuchy:)








niedziela, 22 stycznia 2012

O tych co odeszli.

Dziś będzie troszkę sentymentalnie, a to za sprawą wspomnień jakie wracają jak bumerang. Wspomnień o naszych dziadka, babciach, o tych bez których życie jest uboższe, napiszemy o naszych kochanych "staruszkach". Dziadek, babcia, jak często się słyszy to w domach. Jak często mówi się o nich że są ogromną pomocą i wsparciem młodych mam. Często w przedszkolu, sklepie, na ulicy słyszę matki które mówią: "no bez babci to ja nie wiem co bym zrobiła...", bo przecież kto jak nie babcia czy dziadek odbierze nam  malucha z przedszkola czy szkoły, kto jak nie Oni doradzą jak żyć, i choć często wydaje nam się że to co nam radzą jest "dziwactem" starszej osoby. Oni jednak są pewni swego i wiedzą że wcześniej czy później przyznamy im rację, i pewnie rzadko jest tak że się do tego przyznajemy przed nimi samymi, to w głębi duszy  wiemy iż mieli rację. To dziadkowie i babcie chronią swoje wnuczęta "przed" ich rodzicami, przed zbyt surowym wychowaniem, uchronią przed chorobą, częstokroć przygotują syrop z cebuli i miodu w razie potrzeby, przytulą kiedy trzeba, to Oni rozpieszczają nasze maluchy bezkarnie. To w końcu babcia wszyje gumkę do spodni  kiedy zachodzi potrzeba:), co często zdarza się u nas.  
Co roku obchodzimy Dzień babci i dzień dziadka, maluchy przygotowują występy, my zastanawiamy się jak i czym obdarować naszych dziadków i babcie.

Ale co z tymi którzy odeszli? Ich możemy tylko powspominać i takim wspomnieniom chcieliśmy poświęcić dzisiejszy post.

  .......o Dziadku Anatolu,
                chciałabym wspomnieć o moim Dziadku Anatolu, którego niestety już z nami nie ma. Jak tylko cofnę się pamięcią do lat dziecięcych to widzę mojego Dziadka jak dziś. Dziadek Anatol byl bardzo postawnym mężczyzną i myślę- patrząc na stare fotografie, że w latach swej młodości,bardzo przystojnym. Dziadek to Rosjanin z krwi i kości, pochodził z Odessy. Mając 17 lat opuścił swój dom rodzinny i wyruszył na wojnę z której już nigdy nie powrócił do ojczyzny i do domu. Po zakończeniu wojny jego brat i mama odnaleźli Dziadka przez Polski Czerwony Krzyż, ale kontakt pozostał tylko {niestety}listowny. Przewrotny los rzucił go do Polski,dokładnie na zachodnie jej krańce.Tam też znalazł miłość swojego życia i zakochał się w mojej babci.....
.Chciałoby się napisać ze żyli długo i szczęśliwie, niestety proza życia nie była dla niego łaskawa.....
Nie dane mi było poznać mojej babci(zmarła bardzo młodo ,po ciężkiej chorobie w wieku 37 lat),lecz doskonale pamiętam Dziadka. Pamiętam  jak spoglądał-na mnie i moja siostrę-spod wielkich okularów, swoim mądrym wzrokiem i uśmiechał się do nas, i czasami zabawnie marszczył brwi. Z rana, siadałyśmy na krzesełku i zaplatał nam warkocze do szkoły(tak,tak....dziadek potrafił takie cuda
. Opowiadał nam o ciężkim życiu podczas wojny, mogłam go słuchać, słuchać i słuchać. Zawsze w  Wigilijny wieczór, po kolacji, wyciągał z szafy mandolinę i wygrywał przepiękne melodie. Klimat tamtych świąt pozostanie mi  w sercu na zawsze.
Nie zapomnę jak w ciepłe, wiosenne dni siadaliśmy przed domem, a dziadek przynosił nam pajdy chrupiącego chleba z masłem i cukrem, chyba wtedy nie było nic pyszniejszego na świecie, żadne dzisiejsze słodycze nie przywołują takich wspomnień i nie smakują tak pysznie
Właśnie widzę, jak dziadek idzie do studni po wodę, wyciąga na łańcuchu drewniane wiadro. Źródlana woda chluszcze na boki, zaraz napijemy się zimnej ,orzeźwiającej wody.........

                                            Dziadku Anatolu nigdy cie nie zapomnę 



Kolejny dziadek to ten ze strony męża, dziadek Ignacy tkórego nigdy nie poznał, a szkoda bo pewnie wiele ciekawych opowieści mógłby mu przekazać, wiele ciekawych rzeczy nauczyć, i wiele cudownych chwil z nim spędzić. Niestety i w tym przypadku wojna go pokonała. Dziadek Ignacy zmarł bardzo młodo, bo miał tylko 42 lata, nie wiele informacji się zachowało. Tato mego męża miał wówczas 7 lat, i sam nie wiele już pamięta, ale uchowała się jedna przepiękna fotografia. Dziadek Ignacy to ten w środkowym rzędzie, drugi od prawej strony. 
Jedna jedyna fotografia, a tak wiele znaczy, tak wiele mówi...

Wszystkim dziadkom i babciom życzymy dużo zdrowia, samych uśmiechów i wiele radości i uciechy z wnucząt:).

 


 

wtorek, 17 stycznia 2012

Podniebienna rozkosz.

Smakołyki i frykasy:)

 Zapowiedź kulinarnych pyszności była na samym początku, więc nadszedł już czas na małe co nie co:).
Przepisów na różne sałatowe szaleństwa jest mnóstwo, jednak każdy z Was ma zapewne swój ulubiony zestaw zielonych witamin.
My dość często robimy sałaty z rukoli, lub mieszanek sałatowych, ostatnio jednak wpadł nam w ręce przepis na pyszną zieloną ucztę. My jak to my musieliśmy go troszkę zmienić na naszą modłę.


Na początek potrzebujemy (porcja na dwie osoby) 2 filety z kurczaka, które musimy przekroić na pół, aby  się nam później soczyście zgrilowały. Przyprawiamy tylko odrobiną soli i pieprzu, nic więcej. 








W między czasie kroimy bagietkę, smarujemy odrobiną masła, posypujemy przyprawą do bagietek, i do piekarnika niech się prażą na "chrupko".




 Do przygotowania sosu potrzebujemy: 
-5 łyżek oliwy z oliwek najlepiej oczywiście wybrać tą z pierwszego tłoczenia
- 2 łyżki octu z białego wina
- pół łyżki cukru trzcinowego lub innego brązowego
- Starty imbir, tak ok centymetra, jak nie dostaniecie takiego do tarcia to może być mielony
- Szczypta cynamonu.
Wszystko mieszamy, aby składniki się nam ładnie i smacznie połączyły. Sos jest przepyszny,bardzo fajnie komponuje się z sałatą.


 No więc kroimy pomidorki cherry, lub koktailowe na ćwiartki, mieszankę waszych lubionych sałat. Roszponka lub rukola mają dość intensywniejszy smak jak ktoś lubi ostrzejszą jazdę:).Na naszą sałatę układamy zgrilowanego kurczaka, którego kroimy w paski.
My dodaliśmy jeszcze nasze ulubione suszone pomidory, na dwie porcje starczyły czerty  sztuki które pokroiliśmy również w paski, na suchej patelni podpiekliśmy nasiona dyni i słonecznika,jak już się zarumieniły to posypalismy nimi naszą sałatę. Całość polewamy przygotowanym sosem imbirowym.



Grzanki po zarumienieniu posypałem serem mozarellą do grzanek i pizzy i włączyłem w piekarniku podpiekanie. Ten ser się kapitalnie ciągnie. Najfajniejsze są te kęsy które kleją się nam do brody, jest wtedy mnóstwo śmiechu. A wiadomo że śmiać się trzeba. Ja lubię się śmiać aż brzuch zacznie boleć, tak że łzy lecą po policzkach, śmiać się przecież trzeba. Śmiejmy się więc przy każdej okazji, śmiejmy się sami do siebie, śmiejmy się do naszych bliskich, śmiejmy się z nimi, śmiejmy się nawet wtedy kiedy nie jest nam śmiesznie, bo to poprawia humor.


SMACZNEGO:)

Pozostajemy w świecie kulinariów, bo skoro się już nasyciliśmy przepyszną sałatą z grzankami, to wypadałoby zjeść jakiś deser?? No oczywiście że tak. Wiem, wiem, kto tyle je? No cóż, pora taka że dzień jest krótki, to i  przekąsić coś twypada. 
Deser szybki i pyszny, przynajmniej my go uwielbiamy.
Znacie to , przecież to tiramisu. No chyba że ktoś nie zna, to zapraszam do kuchni.

Składniki:
-2 smietanki 30% (czyli ok 400gr)
-jeden serek macarpone (250gr)
-odrobina cukru jakieś 50gr
-biszkopty, paluchy lub zwykłe okrągłe, można też upiec samemu biszkopta jak ktoś ma czas.
-odrobina wódki, amaretto, i szklanka kawy espresso.
-kakao.

 Śmietanę ubijamy na gęsto, dobrze jak jest wcześniej ją schłodzi, wówczas ubija się nie co lepiej.
Jak już ubijemy śmietanę, łyżką dodajemy serek mascarpone i cukier puder, mieszamy razem składniki.

Schłodzoną kawę mieszamy z odrobiną alkoholu, trzeba próbować aby nie przesadzić z ilością wódki, nie może też jej być za mało. Musi być "akuratnie", a ile to jest spytacie? No tyle ile Wam smakuje.
  Biszkopty zamaczamy w mieszance kawowo-alkoholowej układamy w naczyniu po czym obficie posypujemy je kakao. Zamaczamy tylko chwilkę dosłownie ok 2 sek, my robimy tak że wkładamy biszkopt do naczynia z kawą i prawie natychmiast wyciągamy.


 Łyżką delikatnie rozsmarowujemy naszą masę na biszkoptach. Trzeba to robić ostrożnie, tak by nasza masa nie jeździła po biszkoptach.


 Kolejna  warstwa, i kolejna kakaowa posypka



 Na ostatniej warstwie biszkoptów nakładamy drugą część masy, i wkładamy na noc do lodówki. Przed podaniem należy dość dziarsko posypać nasz deser kakao.

Więc zapraszamy przyjaciół,  robimy sobie kawkę, włączamy klimatyczną muzykę, rozpalamy ogień w kominku, i spędzamy miło i smacznie czas na rozmowach.

Do zobaczenia wkrótce:)


niedziela, 15 stycznia 2012

Różowo mi.

Witajcie.
Nasz blog zaczyna wolniutko rozkwitać, co nas niezmiernie cieszy. 
Dziś będzie troszkę fotograficznie, troszkę domowo, a to za sprawą nie tak dawno odnowionego starego fotela. Fotel kupiłem na "składzie staroci". Wcześniej był brązowy, z połyskiem którego nie darzę szczególnym umiłowaniem, materiał obiciowy był poprzecierany, a do tego miał brzydki wzór. Spodobała mi się jednak sama forma fotela, gięte nogi, subtelnie zakręcony frez na nogach i spokojne wysokie oparcie. No i co najważniejsze w takich meblach, to skrywana w nich tajemnica przeszłości.  Niestety nie mam zdjęcia przed renowacją, a jedynie po już na swoim czytelniczym skrawku salonu. To tutaj będziemy teraz na nim podczytywać wnętrzarskie czasopisma, książki o fotografii, literaturę, czy bajki naszemu szkrabowi.
Pracy było sporo, samo obdarcie go z zakurzonych szat nie było niczym trudnym , jednak sporo kichnięć musiałem wykonać zanim go ogołociłem. Kolejnym krokiem było zdzieranie starych powłok, a później to już tylko naciąganie pasów siedziska i oparcia, malowanie. Samo malowanie przebiegło gładko, malowałem pistoletem, farba oczywiście biała matowa. Przy malowaniu pistoletem jest jeden mały problem, otóż powierzchnia musi być bardzo gładka, inaczej wszelkie rysy po za grubym papierze ściernym będą widoczne. Tak więc przed samym malowaniem przetarłem go drobnym papierem i poprawiłem wełną stalową.
Największy problem miałem z obiciem go nowym materiałem. Tutaj użyłem mocno tkanego lnu.
Obijanie zajęło mi sporo czasu bo robiłem kilka podejść w odstępach kilku dniowych:). Zszywacze popsułem przy tym 3, materiału też odrobina poszła do śmietnika, ale w końcu jakoś mi się udało go skończyć. Żona uszyła taśmy maskujące, a ja je nakleiłem na klej który polecała autorka bloga Jagodowy Zagajnik. Swoją drogą bardzo zdolna i kreatywna osoba. 



Pokażę wam sposób jak zrobić ciekawy i nie tuzinkowy wazonik, na nie wielki bukiet lub pojedynczego kwiata.
Zobaczyłem to gdzieś w sieci i tak sobie pomyślałem że spróbuję to zrobić do domu jako niespodziankę dla żony:).
Potrzebujemy jedynie zwykłej żarówki, piłki do metalu, jakiegoś śrubokręta, i rękawic ochronnych na wszelki wypadek.
Z żarówki odcinamy kawałek gwintu, śrubokrętem wybijamy do środka żarnik i co tam tylko jest, po czym powstanie nam pusta szklana bańka z kawałkiem gwintu. Teraz tylko podstawka, może to być jakiś pierścień, metalowa nakrętka jak u mnie, lub można to "coś" powiesić na kawałku sznurka jutowego lub żyłki, można też dorobić z drutu jakiś ciekawy stojak.









Od jakiegoś już czasu zbieram w sobie siły i odwagę aby zacząć fotografować dzieci. Temat trudny do realizacji, bo jak wiadomo małe szkraby są tak szybkie i ruchliwe że ciężko trafić z ostrością. Z kilkumiesięcznymi maluszkami nie ma aż takiego problemu, bo z reguły ciągle śpią, jednak kilkulatek jest obiektem ciężkim do uchwycenia. Taki maluch ciekawy świata kreci się, biega, skacze, kuca, i macha czym tylko może. A jak już zobaczy że ktoś robi mu zdjęcie, a właściwie usiłuje to zrobić, to w mig jest przy aparacie, wklejony swoją ciekawską buzią w obiektyw tak jest przynajmniej w przypadku gdy chcę zrobić zdjęcia synowi.  W takim wypadku jedyne co robię to odkładam na chwilę aparat i czekam aż zajmie się czymś innym. No ale na razie zbieram gadżety, i rekwizyty do takich sesji. Ostatnio udało mi się zdobyć coś dla małych "różowolubnych" panien.















Jak mawia moja żona dobry i stylowy but to podstawa:)

Teraz pytanie dla kogoś kto chce pomóc: Jak wstawiać zdjęcia na blogu, aby wyświetlały się w większym niż te tu powyżej rozmiarze?  Jestem blogowym laikiem:).

Do zobaczenia wkrótce
zaciszny:)


środa, 11 stycznia 2012

Zmiany klimatyczne.

Zmiany...
Dzisiejszy post będzie troszkę o klimacie, a właściwie o jego dziwnym zachowaniu. Otóż wyszedłem dziś do ogrodu, a tam większość roślin i krzewów zaczyna pączkować i to w oszałamiającym tempie. Nawet wątła zeszłego roku azalia pokazała dziś zalążki kwiatostanu, co wprawiło mnie w nie małe osłupienie bo w końcu mamy styczeń!! Cebulowate, rosną w górę jak oszalałe, szafirki pokazały swoje niebieskie "malinki", a i tulipany zaczynają wybijać się z pod warstwy ziemi. Parę wiosen już mam i nie pamiętam tak ciepłej zimy, w historii zdarzały się już takie, co nie zmienia faktu że jakoś tak niepokojąco ciepło jest za oknem. Dziwne to bardzo i niepokojące, a to dlatego że prognozy mówią wszem i wobec iż przyszły tydzień będzie okraszony śniegiem i mrozem, choć mam szczerą nadzieję że jednak prognostycy się mylą, a zima skoro do tego czasu nie przyszła to i nie przyjdzie. Czas pokaże.



Dziś również chcemy Wam ( mam nadzieję że ktoś będzie chciał nas czytać:) ) zaproponować,  do obejrzenia migawkę naszego salonu, a właściwie naszego nowego meblowego mieszkańca, a dokładniej mieszkankę:)
Przedstawiam Wam "panią ławeczkę". Ma fajną i ciekawą formę jak na taki domowo- ogrodowy mebel, kolorystyka również jest z naszej ulubionej palety: biało-szarości, więc wpasowała się i klimatem i kształtem i rozmiarem idealnie. Teraz jest towarzyszką pieca, a jak przyjdzie lato, na okres "ciepły" powędruje na taras, aby w zimę znów cieszyć nasze oczy w salonie. Taki jest plan, zobaczymy jak ją czas spatynuje.





wtorek, 10 stycznia 2012

Powitalny post Nr 1.

Witajcie.

Za namową znajomych postanowiliśmy wraz z mężem założyć bloga. W pierwszym poście może krótko opiszemy o czym będzie nasza "opowieść":)

O czym będzie nasz blog?.  Będzie o życiu tak po prostu. Będzie o tym jak żyjemy, jak staramy się zmieniać nasze życie, o tym jak mieszkamy, będzie trochę o pasji mojego męża, czyli o fotografii, odrobina kulinariów, szczypta mody, o tym jak z niczego zrobić coś, o tym co nas inspiruje, a co demotywuje, co podoba, a co irytuje. Tak więc WITAJCIE przez duże "W":). 

 

 

          Na poprawę szarugi za oknem mała migawka z poprzedniego lata, aromatyczna Lavandula Spica. Lubimy ten krzew za jej przenikający nozdrza zapach, za cudowny aromat, za wygląd, za to że całe lato wdzięczy się na naszym małym zielniku ciesząc nasze "oczęta" swoją jasno filetową barwą. To ona dodana do spagetti czy białego sera tworzy tą misterną mieszankę smaku i aromatu. Jak tu jej nie cenić, skoro nawet dodana do kąpieli poprawia nam nastrój.