poniedziałek, 30 kwietnia 2012

A wtedy przyszedł maj..

"Helloł ewrybady":)

Już jutro 1 Maj, święto pracy, jednoznacznie kojarzy mi się z system w którym spędziliśmy nasze dzieciństwo. Błogie, w miarę spokojne, z zabawami które sami wymyślaliśmy, nie było komputerów, a tylko nie liczni mogli grać na Atari:):), więc sytuacja wymuszała w nas wymyślanie coraz to nowych zabaw. Berek na podwórku,  gra w gumę ( to była domena dziewczyn). Dzieciństwo z pochodami pierwszomajowymi. Pamiętam jak w szkole na kilka dni przed tym dniem, przygotowywaliśmy chorągiewki, białe papierowe gołąbki, były flagi, uczyliśmy się wierszy i piosenek. A to wszystko robiliśmy wspólnie, bez spinki, bez nerwów. Był apel, no i obowiązkowo pochód pierwszomajowy. Pamiętacie to? Zapewne tak.  Czasami tęsknię za tym spokojem, za brakiem pędu do przodu.
Święto mimo iż już istnieje chyba tylko dlatego że "jest", nie ma dziś tego przesłania jak kiedyś, dziś to najczęściej okazja do długiego weekendu, parę dni urlopu w pracy, i już prawie dwa tygodnie wolnego. Nie hołduje się już tego jak kiedyś, i co roku zastanawia mnie dlaczego to święto jeszcze istnieje? Może kiedyś znajdę sensowną odpowiedź:).

Wczoraj było u nas nadzwyczaj pięknie, zero wiatru, słońce, temperatura ok 30st., młody ze swoim ulubionym kuzynem "dyndali na hamakach", a my błogo popijaliśmy kawki, herbatki na tarasie. Już dawno tak nie leniuchowaliśmy, ale kiedyś trzeba w końcu korzystać z tego że mamy gdzie odpocząć.
Rano zrobiłem mały pokos trawy, pierwszy w tym roku zresztą. Tak wiem w niedzielę nie powinno się pracować, ale ja już tak mam że niedziela to po prostu niedziela. Nie widzę w tym dniu nic innego niż np. w czwartku czy wtorku. Tak więc przy zapachu świeżo skoszonej trawy rozkoszowaliśmy się pogodą, i śpiewem ptaków.
Wczoraj też upiekliśmy przepyszny chlebek, na własnym zakwasie.
Przepis znajdziecie TUTAJ, choć zakwas robiliśmy według innej metody i proporcji. W pracowni wypieków znajdziecie również przepis na zakwas, tylko tam sporo tego trzeba po prostu wyrzucić, a to trochę marnotrawstwo. Nam nie wyszedł według instrukcji tam zawartych, ale w komentarzach pewien Pan podrzucił pomysł na zakwas bez "wyrzucania". Nie wiem czy sposób robienia zakwasu przez nas jest dobry, ale chleb wyrasta dobrze, a smakuje wyśmienicie. Jest chrupiący na zewnątrz i mięciutki i puszysty we wnątrz.
Już na stałe zagości on w naszym menu. Kiedyś piekliśmy już chleb, ale w tamtym przepisie było sporo drożdży i smakował zupełnie inaczej. Moim zdaniem gorzej niż ten obecny.  

Nasz zakwas powstawał przez 6 dni, a teraz tylko go dokarmiamy w przeddzień pieczenia chleba.
Mały instruktaż na zakwas po naszemu:

1 dzień godz.9.00------> do szklanego naczynia wsypujemy ok 10g żytniej maki typ 720 ( autorka bloga polecą właśnie taką) i tyleż samo wody, nie z kranu!!My daliśmy niegazowaną z butelki, może być przegotowana zimna woda, lub z filtra.Mieszamy.
2dzień godz.9.00------->Dodajemy do tego co zrobiliśmy w dniu poprzednim, 15g mąki żytniej i 15g wody. Jeśli na wierzchu utworzy się zaschnięta skorupa, po prosty wymieszajcie to.
3dzień godz.9.00------->Ponownie dodajemy 20g mąki i 20 wody, całość oczywiście mieszamy. Naczynie nakrywamy folią.
w kolejnym dniu czyli czwartym dokarmiamy już dwa razy dziennie co 12 godzin!!!
4dzień godz.9.00------->dodajemy 25g mąki i 25g wody, po 12 godzinach czyli wieczorem powtarzamy zabieg.
5dzień godz9.00------->dodajemy 35g mąki i 35g wody, po 12 h powtarzamy dokarmianie zakwasu tą samą ilością.
6dzień godz.9.00------> 50g/50g, po 12 h to samo. 

W każdym dniu zakwas musi mieć ciepło. Nasz zakwas musi rosnąć, u nas zaczął w 3 dniu, ale tak porządnie rosnąć. Zapach miał drożdżowy, choć Liska z pracowni wypieków pisze że ma pachnieć jabłkami. My z żoną śmialiśmy się że u nas pachniało raczej tanim winem jabłkowym niż samymi jabłkami, ale finalnie zakwas wyszedł, a chleb na nim jest mega smaczny:):):):).  Wczoraj połowę zakwasu daliśmy siostrze, a nasz dokarmiliśmy z wieczora i dziś z rana. Teraz ta ładniejsza część mojej rodziny nastawiła zaczyn, a jutro pieczemy pełną parą:).

Jutro też podejmę kolejną próbę przekonania się że szparagi smakują:). Mały szantażyk ze strony żony i jutro będę sam siebie chyba przekonywał do tego zdrowego warzywa. Białe szparagi niestety już kilkukrotnie próbowałem i niestety ale dziękuję. Z relacji mojej małżowikni
wynika że te zielone SMAKUJĄ inaczej. No następnym razem Napisze Wam czy to jest jadalne czy tak jak te białe są jadalne inaczej, dla mnie przynajmniej.


To niby podobne, ale jakże pyszne:), to też pamiętamy z dzieciństwa, cukierniczka, i skwaszona twarz:) po pierwszym gryzie:)

Pamiętacie jeszcze świeczniki które kiedyś pokazywałem? W końcu doczekały się renowacji. Tutaj już po oczyszczeniu.



,a tutaj TADAM:)

Przedwczoraj też troszkę zazielenilismy nasze otoczenie. Starą balię napełniliśmy ziemią i zrobiliśmy kompozycję, w której głównym elementem są białe pelargonie.


Ostatnio chciałem zrobić nagranie jak brzmi nasza wieś o poranku, ale sprzęt mnie zawiódł, za dużo szumu słychać. Może kiedyś się uda:). Wiosna wybuchła na dobre:)


Do zobaczenia podglądacze:).


czwartek, 19 kwietnia 2012

Ciepło i niespodzianka.

Dzisiejszy dzień był u nas bardzo pracowity, w końcu pogoda wyglądała jak wyglądać powinna. Było słonecznie i ciepło już od rana. Wzięliśmy głębokie oddechy świeżego wiosennego powietrza, złapaliśmy więc za grabie, szpadle, siekierę i troszkę popracowaliśmy na zewnątrz domu i  w ogrodzie. No może ze słowem ogród trochę przesadziłem bo to jeszcze nie jest ogrodem, ale powoli wokół domu zaczyna się robić porządek .

No ale ja nie o tym chciałem:). Już jakiś czas temu zostaliśmy wraz z żoną zaproszeni do wzięcia udziału w pewnym projekcie. Zaproszenie przyszło nie od byle kogo, nie nie, ono przyszło od same Asi z zielonego czółna.  Otóż Asia z Green Canoe stworzyła coś bardzo fajnego do poczytania i pooglądania, a my mieliśmy możliwość pokazania czegoś od siebie w tym internetowym magazynie. Moja pracę możecie zobaczyć na stronie 44, a mojej cudnej żonki na 48:):):):). W projekcie wzięło wiele osób, część z nich jest Wam pewnie znana, bo przeważają tam ludzie którzy gdzieś tam w sieci mają już swoje blogi czy strony www. Ale nie będę się tu rozpisywał, lepiej jak sami poczytacie i pooglądacie.

Magazyn nazywa się GREEN CANOE Style, jest to pierwsze wydanie, a wiem że będą kolejne.


Nacieszyć oczy i duszę możecie TUTAJ
Tymczasem my już zmykamy, ale na koniec zostawiamy pachnącą woń frezji



niedziela, 15 kwietnia 2012

14.04.2012r- Nowa istota na ziemii.

Dziś tak tylko na sekundkę wpadam. Pewnie sam tytuł jest dla Was nieco intrygujący, ale wczoraj to właśnie, byliśmy świadkami nie codziennego zdarzenia. Otóż jedna z klaczy które biegają za naszym płotem spacerując po wzgórzu zaczęła się źrebić. Byliśmy tym zdarzeniem bardzo zaintrygowani bo jakby na to nie patrzeć nie co dziennie zdarza się nam widzieć "rodzącą" klacz.
Zaciekawieni byliśmy nie tylko my, bo i nasi sąsiedzi którzy tuż obok budują dom, z pełnym zaciekawienie przyglądali się temu zdarzeniu.

Nie zwykłe w tym wszystkim było to, jak spokojna była przy tym klacz, a reszta koni jakby wiedziała że przychodzi na świat nowy członek ich społeczności. Ich zachowanie było inne, bardziej nie spokojne niż zazwyczaj, a klacz spokojnie w ciszy i jakby skupieniu rodziła swoje młode. Była tak niesamowicie spokojna.
Po jakiejś godzinie, przy nie wielkiej pomocy właściciela mała była już na świecie, a po kolejnych 30 minutach stanęła o własnych kopytach. Bardzo zabawne było samo wstawanie, bo pierwsze próby stanięcia na "nogach" kończyły się upadkami, rozstawiała szeroko nogi i chwiejąc się i gibając na wszystkie możliwe strony usiłowała zrobić swoje pierwsze kroki. Zadziwiające jak szybko nauczyła się chodzić:), a matka nie dostępowała jej na metr.

Tak więc data 14.04.2012 to data narodzin uroczego źrebięcia, bo wyczytałem że dopiero po roku można nazwać ją klaczką.


Pozdrawiamy i życzymy miłego tygodnia.

piątek, 6 kwietnia 2012

No to wędzimy...

Dziś tak szybko bo roboty sporo, a jutro trzeba jeszcze ze święconką "gnać" pod krzyż. W naszej wsi święcenie koszyczków z jadłem odbywa się nie w kościele ( bo go nie ma), ale pod krzyżem, takim co to stoi sobie w każdej wsi chyba. Na szczęście droga przy której stoi ten "nasz", nie jest jakąś autostradą, więc rano spokojnie wraz z innymi mieszkańcami wsi pospacerujemy aby kapłan okrasił to co przygotowaliśmy wodą święconą. Dla mnie będzie to debiut w nowym miejscu, wcześniej wypadało to tak że byłem w tym dniu akurat w pracy, w tym roku  razem pełną rodziną pójdziemy ze święconką:).

W poprzednim poście chcieliśmy pokazać swojskie- wiejskie wędzonki, ale jak zapewne niektórzy z Was wiedzą, wówczas nie wypaliło. Wypaliło za to nie tak całkiem dawno. Zanim jednak przejdę do pokazania tych pyszności, podam krótko przepis na solankę.
 Otóż do zalewy potrzebujemy ok. 10 l wody, która trzeba koniecznie zagotować, dodajemy ok 1Kg soli, ziarna pieprzu, liście laurowe, po czy odstawiamy do wystygnięcia. W przed dzień marynowania mięsa mięso należy natrzeć mieszanką soli i soli peklowej. Na ok 20 kg mięsa potrzebujemy ok 0,5 kg soli i 0,25kg soli peklowej. Nasze natarte mięso zalewamy wcześniej przygotowaną solanką i odstawiamy na ok 7 dni. W przeddzień wędzenia wyciągamy nasze mięso z zalewy i zalewamy zimną wodą. Woda musi zakryć całkowicie mięsko.





Po wędzeniu które trwa ok 6-7 godzin, w zależności od pogody na zewnątrz, i wydajności naszej wędzarni, nasze pyszności zanurzamy na ok 10-15 min we wrzątku( Należy uważać aby nie zagotować!), po czym odstawiamy do wystygnięcia. Zanim zaczniemy ściągać szynki z haków, lepiej je przetrzeć, aby to co powstaje na hakach podczas wędzenia nie zabrudziło nam mięska we wnątrz, to rada teściowej mojej siostry.
 SMACZNEGO:).
Smakuje wyśmienicie zapewniam.

Pozostajemy dalej w kulinariach. Od kilku już lat staramy się nie kupować mięsa mielonego, ani białej kiełbasy w sklepach. Mielone mielimy sami, a i białą szczególnie teraz na Wielkanoc przygotowujemy sami.
Przepis jest prosty, a zrobienie kiełbasy nie sprawia większych problemów, daje za to sporo satysfakcji. A co najważniejsze chyba, to świadomość że wiemy co jemy. Wiadomo przecież że w takich "mielonych" mięsach nie zawsze musi być akurat mięso.

Do przygotowania białej potrzebujemy kilku rodzajów mięsa wieprzowego: łopaktę, karkówkę, boczek. Proporcje zależą od tego jaką tłustość preferujemy i oczywiście naturalne jelita.
W wersji wysokobudżetowej można dodać trochę soczystej wołowiny, choć nie koniecznie. My robimy bez.
Wszystkie mięsa mielimy na najgrubszym sicie, dodajemy sól peklową, bo ta nada naszemu mięsku fajnego koloru, pieprz grubo zmielony, sporo majeranku, i starty polski czosnek.
Wszystkie produkty własnymi "koniczynami" górnymi mieszam, ale zanim to zrobię odstawiam ok 0,5 litra wody mineralnej niegazowanej do lodówki.
Na ok 4-5 kg mięs, dajemy ok 100gr soli peklowej, ok 10 m jelit, a  majeranku, pieprzu i czosnku na oko.
Przyprawy dodajemy w trakcie mieszani co jakiś czas próbując czy smak jest już nasycony przyprawami wystarczająco.
Pod koniec mieszania dodajemy schłodzoną wodę. 
Ważne by masa nie była zbyt zbita, ale nie może też być zbyt rzadka, bo jak będzie taka to wówczas jak wbijemy widelce będzie fontanna. Gdy już stwierdzimy że nasza masa jest idealna, przygotowujemy maszynkę do mięsa wyposażoną w tubę do kiełbas, naciągamy jelito i zaczynamy nadziewanie.





Po wymieszaniu nasza przyszła kiełbaska wygląda tak


To już gotowa smakowitość którą można gotować.


Przygotowywaliśmy ostatnio syrop z pokrzywy, ale może przepis podam w kolejnym poście bo Was tu zanudzimy tym żarciem:)

Po takiej porcji jedzenia można zasiąść i w wolnych chwilach przygotować coś haftem krzyżykowym. Kiedyś przez sekundę przeszło mi przez myśl, a spróbuję tego, ale w drugiej sekundzie ten pomysł porzuciłem bo trzeba do tego sporo cierpliwości. Dobrze że żona ma jej sporo:):) i do tego i do mnie






Jeszcze do wczoraj mieliśmy piękną hortensję, ale dzisiejszej nocy zapomniałem wnieść donicę do domu, i niestety ale przyszedł mróz i  już pozostaje jej tylko mocne przycięcie. Szkoda bo była ładna



W salonie pojaśniało odrobinę, i zrobiło się bardziej słonecznie. Wystarczyło zmienić tylko obicie sofy i fotela, zmiana zasłon, a wpadające przez okna światło ma się teraz od czego odbijać. 



Wałeczki  własnoręcznej żonowej roboty uszyte ze zwykłych kuchennych ścierek do naczyń



Na sam koniec tylko małe życzenia od nas dla Was podglądacze.