sobota, 25 sierpnia 2012

CD.

No i jest ciąg dalszy naszych wakacji.
Dziś nie będzie o nas, ale o pewnym bardzo klimatycznym i smacznym  miejscu. 
Podczas naszych jakże krótkich wakacji, szukaliśmy czegoś klimatycznego, czegoś miejscowego czegoś spokojnego i cichego.
Jadąc w przed ostatni dzień naszej wyprawy, do Szklarskiej Poręby, mijaliśmy po drodze małe wioseczki nie zawsze piękne i klimatyczne. W okolicach jest sporo zabytków, ale ogólnie architektura nie powala na kolana. Powinna być tyrolska, a jest jakaś taka smutna. No więc podczas tej naszej jazdy do Szklarskiej po drodze, w Piechowicach mijaliśmy bardzo klimatyczny dom, właściwie to restaurację do której zawitaliśmy w drodze powrotnej. 
W sumie nie wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać wewnątrz ,ale  postanowiliśmy zjeść tam, bo tam był spokój!
Restauracja- Pizzeria którą odwiedziliśmy nazywa się " U BAZYLA". 
Adres: Piechowice, ul. Żymierskiego 106, tel:  (75) 761 10 33


Dom stary bo jak dowiedzieliśmy się od przemiłych tam osób pracujących i właściciela w przyszłym roku stuknie mu równe 300 latek:).


Od samego progu nęci ogromnie przyjemny zapach kuchni, a oczy cieszy jakże klimatyczne wnętrze.
Sporo tam zachowanej w oryginale cegły, drewnianych bel stropowych, czy klimatycznych drzwi. W oryginale zachowano również przepiękne okna skrzyniowe, które wewnątrz ocieplone są słomą, tak tak słomą.


 Są dwie sale dla gości, do których przechodzi się z sieni w której stoi mnóstwo staroci. Są narty, maszyna do pisania, latarnie,czajniki i......dużo by tu pisać. Właściciel zadbał by miejsce miało klimat, dlatego nazbierał całkiem sporą kolekcję staroci, i zachował tyle w oryginale ile się tylko dało.













 Sala z barem gdzie na oczach klientów piecze się pizzę, jest równie klimatyczna co ta po prawej. To co nas zachwyciło to drewniane sufity oczywiście zachowane w oryginale, i widok za oknem. Szkoda że sad ze starymi drzewami jabłoni i śliw, który  widać za oknami, nie jest udostępniony gościom w okresie letnim. 










Myślę że fajnie by było pod taką jabłonią zjeść obiad. Może kiedyś to się zmieni? Kto wie.

Już wyobrażam sobie stare ławki poustawiane nie równo w sadzie, na nich świeże polne kwiaty w wazonach, i to pyszne jedzenie.
W lokalu serwuje się pizzę co mnie troszkę zdziwiło, bo spodziewałem się raczej kuchni lokalnej. Ale pizza tam, muszę przyznać jest smaczna. ciasto nie za cienkie, spora ilość składników, a wszystko dobrze wypieczone. Makarony są równie smaczne co pizza. Wszystko świeże, szybko podane przez bardzo sympatyczną panią. Ceny są niewygórowane jak to miało miejsce w samym Karpaczu. 
Gdyby jeszcze tylko było kilka dań z tamtego regionu byłoby pięknie.




W budynku na poddaszu jest do dyspozycji kilka pokoi noclegowych , które są zachowane w tym samym klimacie.

Tak więc wszystkim którzy tam jeszcze nie zawitali serdecznie polecamy, bo jest i smacznie i pięknie.

I coś dla ucha:)

niedziela, 19 sierpnia 2012

Wakacje,urlop, i odpoczynek????

Witajcie. 
Jest! Udało się! Mieliśmy urlop, ja pierwszy od  nie pamiętam kiedy. Kilkanaście lat już będzie pewnie. 
Musieliśmy zaplanować całe 5 dni. Nie jesteśmy z tych co to lubią bezczynnie leżeć na plaży i się wylegiwać. Plaża owszem, ale nie dłużej niż doba, jeśli już to raczej spacerowanie niż leżenie. 
Ten ogromniaście:) długi urlop postanowiliśmy spędzić w miarę czynnie, tzn. w "górach". Jak wiadomo w górach jest gdzie chodzić, i co zwiedzać, nawet w tych małych jak Karkonosze. To był pierwszy raz też dla młodego, i jego kuzyna który jechał z nami. Sami nie wiedzieliśmy jak zniosą klika godzin drogi, a potem czy będą chcieli chodzić po szlakach. Droga przebiegła dość dobrze, 6 godzin jazdy, ale spokojnej i bezpiecznej. 
Po dojechaniu do Karpacza troszkę oniemiałem. Nie wiem skąd, i kiedy, ale jakiś inny obraz tego miejsca wytworzył się w mojej głowie. Tłumy mnie troszkę zaskoczyły, zgiełk, i zalew "lokalnych" chińskich pamiątek dość mocno zszokował, a brak lokalnego produktu zasmucił nas oboje chyba. Trudno tam szukać lokalnej kuchni. Nie wiem czy taka istnieje, ale oczekiwałem czegoś bardziej wyszukanego, niżeli schabowy, filet z piersi, czy przyjarany na grillu szaszłyk. W jednej restauracji "Wiszące tarasy" znaleźliśmy coś co miało być chyba kwaśnicą, tak też się nazywała ów zupa. Jedzenie tam było jednak dość smaczne, i jak na Karpacz umiarkowanie nie drogie. W kolejnym poście napiszemy o jeszcze jednej restauracji, ale tej chcemy poświęcić odrobinę więcej uwagi bo myślę że na to zasługuje. 
W pierwszym dniu moja szacowna małżowinka przegoniła nas z Karpacza dolnego aż po świątynię Wang. Uprzejma pani u której nabyliśmy mapę, powiedziała że to tuż, tuż, a było chyba z 10 km w jedną stronę:):), cóż to dla nas starych "wyjadaczy:)" górskich. Dojście tam nie sprawiło jakiegoś wielkiego wysiłku, choć oddech nie co przyspieszył.  Sama świątynia jest godna uwagi i robi wrażenie.





Z uwagi na łodzików musieliśmy zapewnić im jakąś rozrywkę, a nie tylko łażenie po górach, bo dla takich dzieciaków to raczej średnia przyjemność. Mimo to wyciągnęliśmy ich na śnieżkę i to czarnym szlakiem. Nie jest to zadanie proste, oj nie. Ja z 15kg  nadbagażem  który nazbierałem przez ostatnie 15 lat:), sporym plecakiem na plecach i na początku ogromnym zapałem szedłem dzielnie, motywując co rusz chłopaków. Żona wystrzeliła jak strzała przodem, a my z małymi przerwami szliśmy tak sobie w górę. Co jakiś czas mowa motywacyjna, że nie wolno się poddawać, trzeba walczyć, nie można się cofać, choć w myślach sobie myślałem: " zaraz wyzionę ducha:)". Doszliśmy na Kopę, potem już kawałek fajnej ścieżki i u podnóża Śnieżki  zafundowaliśmy sobie mała przerwę.


To podejście ( dalej czarnym szlakiem) byłą męczarnią dla mnie, ale i dla chłopaków. Były chwilę załamania, ale jakoś daliśmy radę. Lody na śnieżce były wspaniałą i nie zwykle smaczną nagrodą za wysiłek.
Po tej wyprawie wiem że dla 6 latka to średnia frajda, nie wspomnę o mniejszych dzieciaczkach które często z płaczem ciągnięte przez rodziców wchodziły na szczyt.
Rozumiem pasję ludzi, ale wchodzenie z niemowlętami, bo i takich ludzi mijaliśmy nie jest chyba najrozsądniejsze. Co gdy pogoda się bardzo zmieni? Co wówczas począć z takim maleństwem na szlaku? /czy 2 czy 3 latek zachwyci się widokami? raczej nie.  Mam mieszane uczucia co do tego.

Pogoda po wejściu jakby wiedziała jak bardzo się umęczyliśmy i zrobiła miłą niespodziankę bo się rozjaśniło.

Było zwiedzanie park miniatur w Kowarach.
Jak już wbiliśmy i naszą szpilkę, pojechaliśmy do Western City. Tego miejsca nie polecę, bo uważam że nie jest tam jakoś szczególnie fajnie. Nawet chłopaki nie byli zachwyceni szukaniem złota, więcej zabawy sprawiło im znalezienie małych slamander. Najbardziej chwalili sobie to przejażdżkę na koniach. 




Duuużo frajdy było za to w parku linowym w Białym jarze.
 




Kolejny dzień to Szklarska Poręba i dino park.


W oczekiwaniu na seans w kinie, chłopaki sami nakręcili sobie filmik do którego zasiedli z zapasem picia i pop cornu


Dla mam z maluszkami polecamy Park Bajek w Karpaczu. Fajny nowy plac zabaw, wiaty w których można odsłuchać znanych bajek, dla odważniejszych zjeżdżanie na pontonach.

 Jeszcze parę widoczków


Jak się trafi na przedstawienie walk rycerskich, to jest ubaw i błysk w oku maluchów

Było fajnie, ale o odpoczynku nie było mowy, odpoczęliśmy dopiero wczoraj wieczorem gdy zasiedliśmy w naszych tarasowych fotelach z pyszną herbatą w rękach i tą obłędną ciszą dookoła. To był odpoczynek:).
CDN.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Rejs tuż, tuż:), a teraz ozdoba na stół za free.

Witajcie.
Oficjalnie oznajmiamy iż letnie wydanie Green Canoe Style ukaże się w sieci już dziś wieczorem.
Oczywiście odnośnik wstawię jak już magazyn ukaże się fizycznie na stronie. Więc dzisiejszy post będzie uaktualniony troszkę później.
AKTUALIZACJA:
Green Canoe STYLE 2/2012

Jak już pisaliśmy wcześniej , przygotowywaliśmy sesję naszego "gniazdka" do tego wydania GC STYLE w stylu coastal.
A jak zapewne niektórzy z Was wiedzą,  nasze wnętrza zachowane są w nieco innej stylistyce, a musiało być marine:), więc większość dodatków którymi chcieliśmy zmienić charakter wnętrz zrobiliśmy "własnogłownie i własnoręcznie", z tego co było pod ręką.
Dziś pokażemy Wam jak zrobić w dość prosty i tani sposób marynistyczny świecznik na stół.
Co jest w nim takiego wyjątkowego że jest warty pokazania? Otóż to że mamy go tylko my, i nikt inny:), do tego przy każdym posiłku wspominamy jak go wspólnie robiliśmy, wspominamy jego sam początek który zrodził się na wypadzie na ryby. To nad rzeką właśnie wpadliśmy na pomysł aby wykorzystać kawałek korzenia leżącego nad jej brzegiem.
Gotowi? no to zaczynamy:).
Na sam początek przynosimy kawałek korzenia ( ważne by miał jakąś ciekawą formę:), i jeśli jest mokry to odkładamy go w suchym miejscu do przeschnięcia, a jak jest suchy to odrazu spryskujemy go białą farbą w sprey-u, lub przecieramy delikatnie pędzlem o miękkim włosiu. Pamiętajmy by go nie zamalować, a jedynie pobielić, tak by były widoczne jego spękania i ząb czasu, bo przecież na tym nam zależy.


Kolejny etap to  nawiercenie otwornicą odpowiednio dużych otworów na podgrzewacze. Nasz przygotowany korzeń musimy dość dobrze obejrzeć, i poustawiać go sobie na różne sposoby przed nawiercaniem. Musi stać czy też leżeć dość stabilnie na podłożu. 





Jeśli ten etap mamy za sobą, w drewno nie za bardzo chce z nami współpracować, musimy pobawić się odrobinę dłutem i młotkiem, by wydłubać to co nie potrzebne. 


Nawiercamy mały otwór na maszt żagla:), czyli w miarę cienki patyczek. My użyliśmy bambusowego elementu od starej  rozwalającej się podpórki na powojniki.


Zabieramy się za robienie żagla. Jak mamy już maszt, musimy go oczywiście wcześniej dopasować wysokością, tak aby zachować proporcje.

Żagiel powstał z materiału który pozostał po skracaniu zasłon przez moją cudowną małżonkę. materiał ten wykorzystaliśmy do kliku ozdób w tej sesji. 

Z tego samego, lub innego materiału wycinamy małą chorągiew na nasz maszt, i doklejamy ten skrawek klejem uniwersalnym. 




Małym pędzelkiem zamalowujemy jeszcze wnętrza gniazd które wycięliśmy.


Sznurkiem jutowym, który jest nieodzownym elementem dekoracji które robiliśmy, owijamy krańcówki korzenia. Sznurek nawijamy na klej. smarujemy po kawałku klejem gdyż dość szybko schnie. Jak już ta czynność zostanie wykonana, można sznurek delikatnie maznąć lekko bielą. Doklejamy parę muszelek.

I tutaj efekt końcowy


Tak prezentuje się już na stole


No dobrze, to by było na tyle na dziś. Post zostanie oczywiście zaktualizowany w odpowiednim czasie, a kolejnym razem pokażemy kilka ujęć z sesji, tych które nie ukażą się w GC STYLE, i wspólnie zrobimy świeczniki inaczej:).